Nalewka pachnąca żywicą.

2017.09.24

 

 

          Wiosną zbierałem młode pędy sosny. W maju. Takie kilkucentymetrowe. Chodziłem po młodniku i zrywałem to tu, to tam. Na końcu gałązek wyrastają młodziutkie, delikatne, lepkie u nasady, pachnące żywicą nowe odrosty. Na jednej gałązce wyrasta kilka pędów. Zebrałem sporo. Mam taki wiklinowy kosz. Był prawie pełen. Zawiozłem do domu i wyszły dwa spore słoje. Przesypałem cukrem, zasłoniłem gazą, obwiązałem sznurkiem i postawiłem na parapecie. Ręce w żywicy umazane trudno było domyć. Ciemne palce miałem jeszcze kilka dni. Pędy w słojach wygrzewały się w słonku i pachniały intensywnie. Po trzech tygodniach zaczęły puszczać sok. Pomału, niespiesznie. Uczyły mnie cierpliwości. Stały tak całe lato, a ja się im przyglądałem i cieszyłem się pięknym zapachem. W tym czasie wyszukałem w rupieciach dwie piękne, granatowe, fikuśne butelki. Każda półtora litra pojemności miała. Brudne były bardzo, ale ich urok zdyskwalifikował te nowe na sklepowych półkach i skłonił mnie do solidnego ich umycia. Zakupiłem spirytus 95% i nowe korki. W słojach z pędami i cukrem na parapecie dało się zaobserwować, że syropu już nie przybywa. Nadszedł czas na zakończenie pracy. Na połączenie syropu ze spirytusem i zlanie do butelek. Wyciągnąłem największy garnek jaki miałem w kuchni i durszlak, czyli cedzak. Wyparzyłem je wrzątkiem. Na garnku postawiłem ten durszlak i zacząłem wylewać ze słojów zawartość. Gęsty syrop bardzo powoli przesączał się przez otworki w cedzaku. Powoli, powoli w garnku przybywało pachnącego nektaru. Tymczasem zacząłem myć butelki. Nalałem do nich wody z płynem do mycia naczyń i zostawiłem na chwilę do odmoczenia. W każdej półtoralitrowej butelce było około litra ciepłej wody z płynem. Potrząsałem aby dobrze rozpuścić brud. Wylałem zawartość butelek do zlewu i przy okazji umyłem je z zewnątrz. Nasypałem do każdej butelki po trzy garści piasku i nalałem trochę wody. Kręciłem butelkami z tym piachem i wodą aby wyszorować butelki wewnątrz. W międzyczasie wysypałem na durszlak zawartość drugiego słoja. Wylałem z butelek wodę odzyskując piasek. Potem płukałem dwa razy napełniając butelki do połowy wodą i wylewając ją z resztkami piasku. Teraz znów nalałem do butelek pełniusieńko ciepłej wody z płynem do mycia naczyń. Zostawiłem do odmoczenia. Odcedzone pędy wysypałem w dwóch partiach na gazę i odcisnąłem skręcając ją z zawartością jak cukierek. Wyparzyłem drugi garnek, w cedzak włożyłem świeżą gazę i tym razem powoli filtrowałem cały syrop aby oddzielić drobne łuski z pędów. Tymczasem wylałem wodę z płynem z butelek.  Pieniło się jak diabli. Jak pozbyć się piany z butelek? I jeszcze trzeba je wyparzyć, a syrop czeka. Butelek nie dało się podstawić pod kran, bo były za wysokie. Ustawiłem więc pierwszą skośnie pod wylewką z kranu i odkręciłem wodę. Wylewała się częściowo bokiem więc uszczelniłem połączenie palcami. Na półtora litra pojemności butelki pewnie poleciało ze dwa litry wody. Gdy woda zaczęła się wylewać, a w zasadzie przelewać z butelki, wypłynęły ostatnie bąbelki piany. Odwróciłem butelkę do góry dnem i wylałem wodę. Na koniec było jeszcze trochę piany, więc powtórzyłem napełnianie jej zimną wodą z uszczelnianiem połączenia z kranem palcami. Znów trochę wody wylało się bokiem. Metoda okazała się skuteczna bo przy wylewaniu wody po drugim płukaniu nie było śladu piany. Szybko przystąpiłem do podwójnego płukania drugiej butelki. Mimo uszczelniania połączenia butelki z kranem palcami znów trochę wody wylewało się bokiem. Jedną rurą woda do mnie przypłynęła, a drugą odpłynęła. W parę minut. Czysta w sumie woda popłynęła rurą z fekaliami. Skąd przypłynęła? Dokąd popłynęła?

 

          Na końcu rury, którą woda do mnie przypłynęła jest mój kran, ale na drugim końcu świata, na drugim końcu mojej rury jest inny kran. Na końcu tej plątaniny rur różnej średnicy, odsysających, filtrujących, przechwytujących wodę z Ziemi jest…  inny człowiek. Jest dziecko. Chłopiec. Wspiął się do kranu na palcach. Uchwycił mocno pokrętło dłońmi, podciągnął się wręcz wątłymi ramionami do niego, zadarł głowę do góry i włożył do ust końcówkę tego bardzo prostego i zapewne taniego kranu. Przymknął oczy bo mu słońce świeciło prosto w twarz, albo może dlatego, że spełnił banalne marzenie i doznał zadziwiającego uczucia błogości. Próbuje wyssać jeszcze kilka kropel drogocennego płynu nasączającego jego spragniony organizm, jego wysuszone komórki. Jeszcze troszkę, jeszcze, proszę. Ja jeszcze napiję się kropelkę. Bardzo chce mi się pić. Ale w tym proszeniu gestem nie ma zachłanności. Jest tylko pokora. Jak mnie ktoś odegna od kranu to pójdę. Trudno. To etiopski chłopiec z kępką długich włosów na czubku głowy sfotografowany w 1984 roku podczas pierwszego roku wyniszczającej suszy i głodu jaki dotknął ten kraj. Fotografię wykonał David Burnett

 

          Wypłukane butelki wyparzyłem wrzątkiem, powoli, delikatnie podnosząc temperaturę szkła aby nie pękło. Korki wrzuciłem na kilka minut do gorącej wody aby zmiękły. Część syropu wlałem do małych butelek i zapasteryzowałem. Resztę połączyłem ze spirytusem w proporcjach jeden do jednego i powoli wymieszałem. Tak sporządzoną nalewkę delikatnie przelałem do fikuśnych , granatowych i czyściutkich butelek. Zakorkowałem, zalakowałem i zaniosłem do piwnicy, aby postała kilka miesięcy, a może kilka lat, aby nabrała smaku, aby nabrała wyrazistości. Aby dojrzewała. Do umycia fikuśnych butelek zmarnowałem jakieś dwadzieścia litrów wody.

 

          Ścigałem się. Z dzieckiem. Mój kran wygrał. Ja wygrałem. Bohatersko wpadam na metę i przerywam szarfę z wyciągniętymi w górę ramionami. Brawa proszę. Wygrałem? Ja cały czas przecież wygrywam.  Mam świetny kran na końcu mojej rury, w której jeszcze nigdy nie zabrakło wody. Ale tak naprawdę wygrałem bo miałem w życiu trochę więcej szczęścia i trochę więcej pieniędzy. Ale to też nie prawda. To moi rodzice mieli trochę więcej szczęścia i trochę więcej pieniędzy i.. nie zginęli na wojnie. Ale to tez nie tak. To ich rodzice mieli trochę więcej szczęścia, że przeżyli wojnę i stanęli na nogach. Ale to też nie do końca tak. To ich rodzice mieli trochę szczęścia, że nie zginęli w poprzedniej wojnie. Ale to też nie do końca tak, bo to ich rodzice mieli trochę szczęścia i nie umarli jako dzieci na jakąś banalną chorobę. Ale to też nie do końca tak…

 

          Ten chłopiec w chwili gdy mu zrobiono zdjęcie przy tym prostym kranie był ode mnie jakieś 10 lat młodszy. Żyje? Powinien być teraz dojrzałym mężczyzną dbającym o dzieci. Czy miał szczęście? Ja miałem.

 

          Ciekawe o czym będę myślał racząc się przy przeziębieniu kieliszeczkiem tego trunku?

 

Przemysław Spych

 

‹ Starsza Nowsza › Pokaż wszystkie ›