Opowieści himalajskie cz. 7

2014.11.16

 

Czerwona glinka.

          Siedzieliśmy nad brzegiem rzeki. Kamienne koryto wypełnione było spienioną, turkusową, lodowcową wodą.  Bardzo zimną. Byliśmy nieopodal małego klasztoru. Siedzieliśmy sobie na plecakach oparci w zacisznym miejscu o skałę i wygrzewaliśmy się w słońcu. W końcu to był luty. Rozmawialiśmy o lamie, z którym spotkaliśmy się dzień wcześniej i który opowiadał nam ciekawe historie. Wstałem aby rozprostować nogi i podszedłem do wody zamoczyć dłonie. Ot tak, zamoczyć dłonie w lodowatej wodzie i poczuć dreszcz. Potem lepiej się siedzi w słońcu. Potem ciepło słońca jest przyjemniejsze.

 

 

          Nachyliłem się. W wodzie coś nienaturalnie połyskiwało. Kolor jakoś nie pasował. To nie kamienie. Wyraźnie regularne kształty i pomarańczowy kolor odcinały się od tła. Tu kilka, tam kilkanaście. Wstałem i rozejrzałem się. Kawałek dalej całe dno było czerwone. „Co to jest?” – pomyślałem. Przeszedłem kawałek. Uklęknąłem na jakimś kamieniu, podciągnąłem rękawy i prawą ręką najdalej jak mogłem podparłem się w wodzie. Zimna była. Lewą sięgnąłem po jeden z tych przedmiotów. Wyciągnąłem go i położyłem na mokrej skale. Sięgnąłem po kolejny. Był inny. Też położyłem go na skale. Wyciągnąłem jeszcze kilka. Całe dno wyściełane było pomarańczowymi drobnymi przedmiotami. Gliniane, okrągłe, lub owalne wytłoczki z wizerunkami Buddy i gliniane figuratywne przedstawienia stupy. Cała masa niewielkich przedmiotów z wypalonej, czerwonej gliny. W dłoni zmieści się jedna miniaturka stupy, albo dwie, trzy tarcze z wizerunkami Buddy. Co to jest? Na szczęście miałem kogo spytać.

 

 

          Nuri! Zawołałem odwracając się do przyjaciela nie wstając z kolan. Po chwili stał obok mnie. Co to jest?

Westchnął, uśmiechnął się i ukucnął obok. Rozejrzał się po rzece. Wyłowił wzrokiem pomarańczowe dno i zatrzymał spojrzenie na przedmiotach wyłowionych przeze mnie.

To tsa-tsa – odparł. Jesteśmy w specjalnym miejscu.

Co to jest tsa-tsa? – spytałem.

Kiedy Szerpa umiera to palimy ciało. Najczęściej nad rzeką, bo tu jest dużo drzew, dużo opału. Czasem prochy są mieszane z gliną i wypalane jako wizerunki buddy na przykład. To właśnie tsa-tsa. Potem w specjalnym miejscu i przy stosownych modlitwach wrzucane są do rzeki.  To ludzkie prochy.

Kto wybiera miejsce? Spytałem

Lama. To lama decyduje, gdzie jest odpowiednie miejsce i tam wrzuca się tsa-tsa do rzeki.

Zawsze nad rzeką pali się ciała?

Nie. Są jeszcze specjalne wzgórza, na których pali się ciała. Prochy rozsypuje się wtedy na wietrze.

Kiedy odbywa się to nad rzeką, a kiedy na wzgórzach?

Kiedyś częściej paliło się ciała na wzgórzach. Kiedyś było więcej lasów. Teraz wysoko drzew jest mało i opał trzeba wnieść na to wzgórze. Za wszystko trzeba zapłacić. To dla ludzi drogo. Więc większość pali ciała nad rzekami. Część ludzi decyduje się na wykonanie tsa-tsa.

 

          Wyłowione gliniane przedmioty powoli strąciłem do wody. Niech sobie tam leżą. Poszliśmy posiedzieć na plecakach pod skałą, pogrzać się w słońcu i napić się słodkiej, gorącej herbaty z termosów. W końcu to był luty. Zimno. Pomilczeliśmy sobie trochę.

 

cdn.

Przemysław Spych

 

‹ Starsza Nowsza › Pokaż wszystkie ›