Kamienie

2014.11.03

 

          Siedziałem kiedyś nad podhalańską rzeką i paliłem ognisko. Takie tam siedzenie i patrzenie na wodę. Brzeg był kamienny. To była wielka łacha naniesionych kamieni na brzegu Czarnego Dunajca. Trzeba było obudować palenisko więc zbierałem odpowiednie kamienie. No ruszt na kiełbasę i pieczony chleb potrzebny był. Ten pasuje tu, tamten pasuje tam, a jeszcze inny kiwa się. W końcu to kamienie, a nie cegły to się kiwają. Ten co się kiwał był dobry tylko trzeba było podeprzeć go, podłożyć klin, jakiś nieduży płaski kamień wcisnąć. Sięgnąłem po jakiś. Ten za mały, tamten za duży. W końcu podniosłem taki na oko w sam raz. Rzut okiem i… widzę, że w nim ktoś siedzi, że jakiś ktoś się na mnie patrzy, że jakaś dusza zaklęta w nim jest. Rzucić? Podeprzeć? Udręczyć jeszcze bardziej? Nie da rady. Trzeba raczej skrawka brakującego poszukać bo musi gdzieś obok być i w bólu ulżyć. No jakby ci oka brakowało, albo nosa to co? Odszukać trzeba. Odszukać kawałeczek. Malutki. W tej wielkiej łasze kamieni. Gdzieś musi być. Szukam więc i podnoszę kawałeczki różne. To nie ten, to nie tamten. Ten nie i tamten nie. Ten też nie i ten też nie. Nie i nie. I nie i nie i nie. Gdzieś swój kawalątek kamieniu zgubił? W końcu znalazłem. Leżał nad samą wodą. Nurt większy po deszczu by go zabrał. Ale zdążyłem. Przykładam i... pasuje. Dusza w kamieniu zaklęta uratowana. Nie błąka się już i nie szuka cząstki swojej. Nie smuci się, bo ma wszystko. Ale inne na mnie patrzą czasem. Podnoszę więc i szukam reszty.

 

 

W połowie listopada pojawi się w menu zakładka „kamienie”.

Przemysław Spych

‹ Starsza Nowsza › Pokaż wszystkie ›